Rano, skoro świt, tuż po skąpym śniadaniu poleciałem na Tęczowe Zbocze.
Trawa była soczysto zielona, ptaki śpiewały naokoło a w koronach drzew
pomykały rude wiewiórki. Nie w moim stylu byłoby przejść obok tego
obojętnie - kochałem piękno natury, i te ptaki, te wszystkie zwierzęta, i
rośliny, i ahh! Nie wytrzymałem. Przewróciłem się na miękką trawę i
zacząłem wpatrywać w błękit nieba. Obok mnie niespodziewanie pojawił się
mały zając. Wlepiał we mnie wzrok, a po kilku minutach zerknąłem na
niego poddenerwowany. Zachichotałem przypominając sobie, jak kiedyś
utwierdziłem, że rozmawiałem ze zwierzętami, teraz jednak wydawało mi
się to niedorzeczne. Przepędziłem zajączka łapą i ułożyłem się wygodnie.
Z powodu mojej ogromnej niecierpliwości po kilku minutach byłem już
totalnie znudzony i w tym wypadku skoczyłem w powietrze jednym, zręcznym
susem znajdując się w rzece. Woda była chłodna i postanowiłem
zanurkować wdzięczny za moc oddychania pod wodą. Kiedy wreszcie
odważyłem się wynurzyć poczułem na sobie kilka ostrych szponów w kilka
sekund później lądując na trawie wyrzucony w powietrze przez
silniejszego ode mnie smoka.
-Należę do tego stada! Jestem tu nowy! - jęknąłem zasłaniając się łapami
bez zwrócenia najmniejszej uwagi na atakującego. Smok podleciał do mnie
chwilę później.
<Odpisze ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz