piątek, 3 maja 2013

Riko do kogoś

Rano, skoro świt, tuż po skąpym śniadaniu poleciałem na Tęczowe Zbocze. Trawa była soczysto zielona, ptaki śpiewały naokoło a w koronach drzew pomykały rude wiewiórki. Nie w moim stylu byłoby przejść obok tego obojętnie - kochałem piękno natury, i te ptaki, te wszystkie zwierzęta, i rośliny, i ahh! Nie wytrzymałem. Przewróciłem się na miękką trawę i zacząłem wpatrywać w błękit nieba. Obok mnie niespodziewanie pojawił się mały zając. Wlepiał we mnie wzrok, a po kilku minutach zerknąłem na niego poddenerwowany. Zachichotałem przypominając sobie, jak kiedyś utwierdziłem, że rozmawiałem ze zwierzętami, teraz jednak wydawało mi się to niedorzeczne. Przepędziłem zajączka łapą i ułożyłem się wygodnie. Z powodu mojej ogromnej niecierpliwości po kilku minutach byłem już totalnie znudzony i w tym wypadku skoczyłem w powietrze jednym, zręcznym susem znajdując się w rzece. Woda była chłodna i postanowiłem zanurkować wdzięczny za moc oddychania pod wodą. Kiedy wreszcie odważyłem się wynurzyć poczułem na sobie kilka ostrych szponów w kilka sekund później lądując na trawie wyrzucony w powietrze przez silniejszego ode mnie smoka.
-Należę do tego stada! Jestem tu nowy! - jęknąłem zasłaniając się łapami bez zwrócenia najmniejszej uwagi na atakującego. Smok podleciał do mnie chwilę później.
<Odpisze ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz