Szłam przez las cała brudna i zmęczona. Słońce dopiero wychodziło zza
chmur, a ja już się zgubiłam i nie miałam zielonego pojęcia o tym gdzie
jestem. Leciałam akurat nad tym lasem, kiedy moje skrzydło przeszył
paraliżujący ból. Straciłam orientację i zaczęłam spadać w dół, podczas
gdy moje ciało przelatywało przez korony drzew, zahaczając przy tym o
kilka ostrych gałęzi. Uderzyłam z impetem o ziemię, przejeżdżając po
niej jeszcze kilka metrów. Wszystko stało się w mgnieniu oka, a ja
czułam, jakbym opuściła swoją nędzną istotę i patrzyła na nią z zupełnie
innej perspektywy, przyglądała się temu jak leży bezwładnie na ziemi,
później wstaje, cała w drgawkach i jak odchodzi chwiejnym krokiem. W
jednym momencie byłam wysoko nad ziemią, a teraz włóczę się po lesie bez
żadnego celu, ze zdrętwiałym skrzydłem, obolałym bokiem i uszkodzoną
łapą. W ogóle nie zwracałam uwagi na to gdzie jestem ani na to co robię,
gdy nagle zza drzew wyłoniła się cudowna, połyskująca rzeka. Zupełnie
odjęło mi mowę i jakiekolwiek myśli. Pdeszłam bliżej. Woda wyglądała,
jakby ktoś wlał do niej wiadro tęczy. Pochyliłam się i spojrzałam w dół.
W tafli wody ujrzała, brudną smoczycę z jaskrawożółtymi oczami, przez
które jej pysk wyglądał na bardziej szary niż naprawdę był. Szelest
wśród krzaków od razu sprowadził mnie na ziemię. Odwróciłam się
gwałtownie i odruchowo chciałam zawarczeć, ale łapa mi na to nie
pozwoliła. Syknęłam z bólu, po czym podniosłam wzrok. Zobaczyłam
czerwone smocze ślepia przyczepione do równie smoczego, czarnego ciała.
Przede mną stał smok. Duży smok. Cofnęłam się kilka kroków, o mało co
nie potykając się i nie wpadając do wody. Zmrużyłam oczy i obnażyłam
kły, ale nie wyglądało na to, żeby smok miał zamiar atakować.
- Co tu robisz?- spytał.
Prychnęłam.
- To chyba moja sprawa.
- Ale teren już raczej nie twój.- odparł.
Zatkało mnie.
- To... to wszystko twój teren?- zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak, mój i mojego stada.
Mało brakowało a szczęka opadłaby mi aż do kolan. Te tereny... to był
raj na ziemi. W ogóle nie przypominały miejsca w którym musiałam
dorastać. Jedyne co z tamtąd pamiętam co czarne skały, węgiel i pył
wulkaniczny. Wszystko było takie szare i obskukrne. Nie mogło nawet się
równać z tym, co jest tutaj.
- A tak w ogóle, to jak się tu dostałaś?
- Spadłam z nieba. Dosłownie. - powiedziałam z lekkim uśmieszkiem.
- No to skoro spadłaś z nieba, to pewnie nie masz gdzie mieszkać, prawda?
Nie wiedziałam czy mu zaufać. Jakoś nigdy zaufanie nie wychodziło mi na
dobre. No ale cóż, smok miał rację. Nie miałam gdzie się podziać, w
dodatku nie znałam tych terenów. Musiałam zaryzykować. Przytaknęłam
głową. Smok uśmiechnął się, po czym zaprowadził mnie do pustej jaskini.
- Możesz tu mieszkać, jeśli chcesz.- powiedział.- Tak w ogóle to jestem Drake.
- Karou- przedstawiłam się szybko.
Gdy smok odszedł, powoli weszłam do jaskini. Była świetna. Otwór był
wąski, a że jestem dosyć drobna jak na smoczycę, dla mnie był idealny.
Większe stworzenie nie miałoby szans dostać się do środku. Cudownie.
Ułożyłam się wygodnie w kącie jaskini i zamknęłam oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz